Błogosławiona Franciszka Siedliska cz. III Zdj. z ks.: O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska Matka Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Rzym 1987. Oczywiście pan Adolf nie wyspowiadał się u ojca Hubego, z powodu dużej świątobliwości tego zmartwychwstańca, która by go bardzo skrępowała, ale był u ojca Jana Majewskiego, kapucyna, który w tym czasie mieszkał u nich. Posłuchajmy, jak to opisała Franciszka Siedliska: „Tatko spowiadał się (...) przed o. Janem Majewskim, który przed paru tygodniami przyjechał do Hyeres. Zdawało się nam, że może byłoby to z większą korzyścią dla Tatka. O. Jan był kapucynem z Nowego Miasta nad Pilicą, znałyśmy go dobrze, często bywał w Żdżarach. Podczas powstania opuścił klasztor, był kapelanem wśród powstańców i jako gorliwy patriota przewoził broń, różne broszury i papiery Rządu Narodowego. Schwytany przez Moskali zdołał ich upić i korzystając z tego uciekł. Przeszedłszy przez granicę udał się do Krakowa, stamtąd do klasztoru kapucynów w Bawarii, lecz nie mógł tam długo wytrzymać. Dowiedziawszy się, że Tatko, który był wielkim dobrodziejem klasztoru nowomiejskiego, znajduje się w Hyeres, pewnego poranka, przed paru tygodniami, zjawił się u nas i poprosił o pomoc. Mieliśmy wówczas bardzo obszerne mieszkanie, a więc Tatko ofiarował mu wolny pokój i wyżywienie. Był to wesoły i poczciwy człowiek, patriota; nie lubił o. Hubego i zakonu zmartwychwstańców, często wobec Tatka krytykował ich, ale przy nas wystrzegał się takich słów i powoli stawał się coraz spokojniejszy. Otóż przed tym kapłanem Tatko odbył spowiedź (...). Jakże więc cudowny Pan Jezus w swoim miłosierdziu, ciągle szuka, wzywa nas biednych do siebie, aż wreszcie zwycięża twardość serca i pociąga ku sobie. W tym czasie raczył też Pan Jezus cudownym sposobem swojej miłości przyjść z pomocą o. Leandrowi, używając do tego najbiedniejszej swojej służebnicy. Ten ksiądz kapucyn był z Nowego Miasta, gdzie wówczas o. Leander był gwardianem, czyli przełożonym klasztoru. Otóż pewnego dnia opowiadał Tatkowi, że przed opuszczeniem swojego klasztoru pochował na strychu broń, książki i różne ulotki powstańcze, które miał u siebie. Zastanawiał się, że mógł tym bardzo skompromitować swojego przełożonego, gdyż Moskale odbywają tam częste rewizje i gdyby to znaleźli, mogliby go powiesić lub co najmniej uwięzić. Słysząc to udawałam, że mnie to nie obchodzi, lecz wzięłam za ostrzeżenie Pana Jezusa, aby powiadomić o. Leandra. Wysłałam więc na adres pani Aszperger [była to dosyć wścibska znajoma, z pomocą której Franciszka, nie budząc podejrzeń swojego Tatka korespondowała z ojcem Leandrem] list do Ojca, lecz taki zagadkowy, iż nikt nie mógł go zrozumieć. Napisałam, że spostrzegłam się, iż zgubiłam na strychu w klasztorze pierścionek i błagam o. Leandra, aby natychmiast udał się na wskazane miejsce i zrobił najstaranniejsze poszukiwania. Pani Aszperger to przeczytała i stwierdziła, że jestem obłąkana, była pewna, że wskutek choroby dostałam pomieszania zmysłów i litując się wysłała ten list do o. Leandra jako dowód mojego obłędu. Ojciec zrozumiał, że to musi być coś innego, udał się tam i znalazł różne rzeczy, które mogłyby bardzo skompromitować Zgromadzenie wobec rządu. Inne już przedtem odkrył, a zdaje mi się wkrótce zrobiono ścisłą rewizję na tym strychu w klasztorze. Tak więc cudowny Pan Jezus zawsze, wszędzie, we wszystkim czuwający i troskliwy, raczy używać każdej okoliczności, żeby okazać nam swoją miłość"[1]. Kolejną, czyli już piątą zimę spędzili państwo Siedliscy w Montpellier, gdyż tam na uniwersytecie rozpoczął studia, brat Franciszki Adam Siedliski. W tym czasie Franciszka bardzo cierpiała na bóle kręgosłupa. Ówcześni lekarze, podobnie jak czynią to dzisiejsi, sięgali po nowoczesne zdobycze medycyny. Więc robili młodej pacjentce apertury, czyli wypalali na krzyżu „jakimś prochem wiedeńskim"[2] małe, ale długotrwałe rany, które miały uleczyć to schorzenie. Przy takiej praktyce było wiele bólu, ale jak sama napisała „Pan Jezus osładzał go, chociaż czasem po takim wypalaniu wiłam się po ziemi"[3]. W roku 1865 po pięciu latach pobytu za granicą, dwudziestotrzyletnia Franciszka powróciła razem z mamą i bratem, do rodzinnego majątku w Żdżarach. Jednak, już po kilkumiesięcznym pobycie, z powodu nawrotu u Franciszki choroby kręgosłupa, rodzina przeniosła się na zimę do Warszawy. Wówczas pan Adolf Siedliski zgodził się na urządzenie w mieszkaniu kaplicy a nawet sam się o to postarał. Kaplica znajdowała się obok pokoju sypialnego córki, tak że mogła ona leżąc w łóżku uczestniczyć we Mszy świętej. W swojej Autobiografii tak to opisała: „Była to wielka radość, bo skazana byłam na spędzenie całej zimy w domu, a może i w łóżku nawet, gdyż czułam się coraz gorzej. Mieszkaliśmy blisko karmelitów trzewiczkowych; prowincjał, czy też były prowincjał tych ojców, miał u nas codziennie Mszę świętą i był naszym spowiednikiem. Pan Bóg dopuszczał, że czułam się coraz gorzej, coraz słabiej, zupełnie nie wstawałam, katar żołądka z ciągłą gorączką, osłabienie coraz większe. Tatko brał najlepszych lekarzy, lecz oni wycieńczali mnie coraz bardziej swoimi środkami, a zwłaszcza tymi dziurami, które wypalali mi w krzyżu. Zdaje mi się, że w tym czasie Pan Jezus raczył mi udzielić wiele swoich łask - czasem całe noce spędzałam bezsennie, więc korzystałam z tego czasu, aby się modlić i Panu Jezusowi oddawać. Rano, gdy wszyscy myśleli, że śpię, ja, leżąc w łóżku, odprawiałam medytację, korzystając z ciszy, której później już nie miałam. W ciągu dnia też często odsuwałam wszystkich od siebie pod pozorem snu, a zwracałam się w modlitwie do Pana Jezusa. Czasem czułam się bardzo źle, ale nie lękałam się śmierci, nie prosiłam też Pana Boga o zdrowie, byłam obojętna na wszystko"[4]. W tym czasie brat Franciszki, Adam Siedliski zaczął uczęszczać na studia do Szkoły Głównej w Warszawie i mieszkał razem z całą rodziną. Nawrócenie pana Adolfa umożliwiło również ponowne nawiązanie kontaktów z ojcem Leandrem. Wówczas też wyszło na jaw zakłamanie, wspomnianej wcześniej, pani Aszperger. Od czasu, kiedy Tatko zakazał wszelkich kontaktów z o. Leandrem a także wtedy, gdy przebywała Franciszka za granicą i korzystała z pośrednictwa pani Aszperger w kontaktach ze swoim kierownikiem duchowym, to wówczas kobieta ta oczerniała Franciszkę w oczach tegoż kapłana. Tak później opisała te nieprzyjemne dla niej zdarzenia oraz postawę ojca Leandra: „W tym czasie pani Aszperger, która czasem posyłała moje listy do o. Leandra, mieszkała blisko nas, bywała u nas i okazywała mi wiele dobroci. Pewnego razu o. Leander pokazał mi fragment listu do niego, w którym boleje nad tym, że się tak zmieniłam, że stałam się pyszna, że brak mi prostoty i jeszcze coś tam było. Zdziwiło mnie to, bo w oczy okazywała mi tyle przyjaźni. Nie znając się zupełnie na takim postępowaniu, o nic jej nie posądzałam, byłam dla niej serdeczna, lecz już ostrożniejsza. Nie radziłam się jej ani w sprawach wewnętrznych, ani domowych, jak to dawniej często czyniłam, nie mając nikogo, a wierząc w jej świątobliwość. Otóż rozpoczęły się różne plotki. Adzio, który z nami przyjechał (...) i prosił Mamę, aby paru biednych młodych ludzi z jego wydziału mogło bywać u nas na obiedzie i wieczerzy. Byli to ludzie bardzo dobrze wychowani, lecz z podupadłych rodzin. Zanim bardziej zasłabłam, bywałam przy obiedzie, gdy znajdowali się koledzy Adzia (jeden czy dwóch), lecz mało mnie to zajmowało, zaraz wracałam do swojego pokoju. Trwało to może kilka dni, lecz ta droga pani źle, czy też inaczej to zrozumiała i była zdziwiona, jak ja mogę się zgodzić, żeby koledzy Adzia bywali w domu, że to rzuca cień na mnie. Nic podobnego nawet nie przyszło mi na myśl. Adzio miał pokój zupełnie oddzielony, osobne wejście i schody, więc nie wiedziałam, czy ktoś jest u niego, czy nie. Te parę razy przy obiedzie była Mama, nauczycielka, czy jak ją nazywam, osoba do towarzystwa, gdyż od sześciu lat zaprzestałam wszelkiej nauki. Lecz ta pani miała takie przekonania i pisała o tym do o. Leandra. Ponieważ dość często bywał on w Warszawie, dawał mi poznać półsłówkami, że jest we mnie coś złego, ale nie mówił co. Musiał mieć wielką wiarę w pobożność tej pani, która mu była bardzo oddana. Miał też wobec niej pewne obowiązki wdzięczności, ona bowiem załatwiała interesy i wszystkie sprawunki dla klasztoru, lecz też się domagała, aby kierował się jej zdaniem i sądził o rzeczach według jej sądu. (...) Często doznawałam wiele bólu w tych kontaktach z o. Leandrem, czułam, że mnie bada, zwłaszcza w pewnej materii. Tymczasem Pan Jezus sprawiał, iż właśnie o tych rzeczach mówiłam bardzo szczegółowo, bo lękałam się, aby tym grzechem nie obrazić Pana Boga. Czasem pytał mnie o różne rzeczy, których nie popełniłam, to znów mówił, że udaję albo że jestem nieszczera, czasem był bardzo surowy, odtrącający, chociaż od samego początku zwykle okazywał wiele dobroci. Nie wiedziałam, dlaczego, sądziłam, że Pan Jezus jest ze mnie niezadowolony, więc mi to objawia, wtedy go przepraszałam, płakałam, bolałam. Chociaż pragnęłam spowiedzi, jednak zawsze się bałam, bo nie wiedziałam co na mnie spadnie, czy otrzymam napomnienie i skarcenie. Nie było w tym niczyjej winy, tylko ta pani mówiła wiele rzeczy o mnie ojcu Leandrowi, bardzo pragnęła, aby nie bywał u nas, zerwał ze mną kontakty i nawet o. Leander wiele z tego powodu cierpiał, ale nie chciał opuścić tej duszy. Dla mnie był to również powód wielu cierpień, zupełnie tego nie rozumiałam, ale raz sam o. Leander rzekł do mnie: »Nie dziw się, że przyjechawszy do Warszawy nie odprawiam u was codziennie Mszy świętej, nie mogę przychodzić, jak bym sam pragnął, ale muszę uważać na tę panią«. Chwilami znów wierzył jej, a wtedy był surowy, nie ufał mi, lecz Pan Jezus znów to zmieniał, a mnie zawsze dawał tę samą wiarę"[5]. Postulator procesu beatyfikacyjnego Franciszki Siedliskiej, ojciec Antonio Ricciardi w swoim dziele o jej życiu tak ocenił powyższe wydarzenia: „Należałoby wydać sąd negatywny o ojcu Leandrze, ponieważ ulegał wpływom i był mało spostrzegawczy w kierownictwie dusz. Franciszce chodziłoby o to, byśmy podzielali jej wiarę w posłannictwo o. Leandra jako przedstawiciela Woli Bożej na drodze realizacji jej powołania. A zatem wspomniane wyżej oszczerstwa powinniśmy uznać za tajemnicze dopuszczenia Boże dla umocnienia jej w cnocie i w wierze w nadprzyrodzone kierownictwo kapłana, o czym świadczą (...) słowa: »...lękałam się cienia swego, aby... nie obrazić Pana Boga«. W swej niewinności mogła wyznać przy końcu życia spędzonego w świecie: »...a zdaje się, że żadnych myśli złych nie miałam, chyba jakie pokusy mimowolne«"[6]. Ponieważ zdrowie Franciszki się troszkę polepszyło rodzina przeniosła się z powrotem do swojego majątku w Żdżarach. Wówczas nieoczekiwanie zaczął chorować pan Adolf Siedliski. Choroba z początku wydawała się niegroźna, ale z biegiem dni okazywała się coraz bardziej poważna. W roku 1867 wyjechał on na kurację najpierw do Aix-les-Bains we Francji a później do Drezna w Niemczech. Franciszka z mamą pojechały do Drezna by tam parę miesięcy spędzić z Tatką. Widok gasnącego ojca bardzo zasmucał Franciszkę, więc starała się jakoś ulżyć mu w cierpieniach opiekując się nim i grając mu na fortepianie jego ulubione utwory. Następnie rodzina powróciła do Warszawy. Tu stan pana Adolfa w dalszym ciągu się pogarszał, lecz on przyjmował to bardzo spokojnie. Kilka dni przed Świętami Wielkiej Nocy wyspowiadał się i przyjął Komunię Świętą. Te ostatnie dni swojego ojca tak opisała Franciszka: „Gdy po wszystkim przyszłam do niego, rzekł mi: »Teraz moja mała spokojna o moją duszę, że już do piekła nie pójdę. Oprócz tego zyskałem, mam nadzieję, odpust jubileuszowy (wówczas był Rok Jubileuszowy), bo odprawiłem warunki podane mi przez spowiednika«. W drugie święto Wielkanocy, 18 kwietnia 1870 r., Tatko zakończył życie. Dziwnie Pan Jezus sprawił, że na parę dni przed śmiercią mówił: »Lękam się tych świąt, jeżeli je przeżyję, będę żyć długo«. W pierwsze święto jeszcze go wozili po pokoju, w drugie od rana widzieliśmy, że jest źle. Tak jakoś straciliśmy głowę, że dopiero w ostatniej chwili posłaliśmy po księdza, który nie dokończył udzielania sakramentu namaszczenia, bo Tatko już nie żył. Lecz ponieważ przed kilkoma dniami był u spowiedzi, po której rzeczywiście tak byt przejęty Panem Bogiem, że się wszyscy nim budowaliśmy, miałyśmy więc nadzieję, że Pan Jezus okazał nad nim swoje miłosierdzie. Na kilka tygodni przed śmiercią Tatko poprosił do siebie o. Leandra, który przybył do Warszawy, rozmawiał z nim i przepraszał za uchybienia, jakich się przeciwko niemu dopuścił"[7]. Franciszka bardzo mocno przeżyła śmierć ojca, ale od razu zwróciła się do Pana Jezusa i dosyć szybko zaczęła uświadamiać sobie, że od tej chwili zaczyna się nowy rozdział w jej życiu. Była przecież związana ze swoim tatą obietnicą, że go nie pozostawi, dopóki on będzie żył. Teraz, mając już prawie 28 lat, mogłaby właściwie bez przeszkód spełnić swoje marzenie całkowitego oddania się Panu Bogu i rozpoczęcia życia zakonnego, ale decyzję o tym pozostawiała ojcu Leandrowi. A on radził jej, aby jeszcze poczekała. Ta zwłoka spowodowana była prawdopodobnie bardzo słabym zdrowiem Franciszki. Po pogrzebie pana Adolfa Siedliskiego rodzina wróciła na wieś. Po pewnym czasie prowadzeniem całego gospodarstwa zajął się brat Franciszki Adam, natomiast ona z mamą zaczęły wieść życie „zupełnie oddane modlitwie [i] dobrym uczynkom"[8]. Obie, jeszcze podczas pobytu za granicą wstąpiły do trzeciego Zakonu świętego Franciszka. Ale profesję złożyła już Franciszka na ręce ojca Leandra, otrzymując imię Maria Angela. Warto zauważyć, że wcześniej takie imię zakonne przyjęła, dzisiejsza błogosławiona Maria Angela Truszkowska (1825-1899), która pod przewodnictwem innego znanego kapucyna, błogosławionego ojca Honorata Koźmińskiego (1829-1916), założyła Zgromadzenie Sióstr Felicjanek. Jak bardzo pragnęła być już w zakonie Franciszka świadczą jej słowa: „Pragnęłam tercjarstwa, żeby choć trochę być zakonnicą, lecz ta reguła nie odpowiadała potrzebom i pragnieniom mojej duszy, gdyż regulowała życie zewnętrzne, ale nie obejmowała życia wewnętrznego, o które najwięcej mi chodziło"[9]. W roku 1872 w święto Najświętszej Panny Bolesnej („W dawnym kalendarzu to święto przypadało w piątek przed Niedzielą Palmową"[10]), Franciszka zachorowała tak mocno, że lekarz przepisał jej tak „silne lekarstwo, które dają już umierającym"[11]. Prawdopodobnie po zażyciu tego lekarstwa, już po odjeździe lekarza, jej stan znacznie się pogorszył i wtedy poczuła się naprawdę umierającą, tak sama to opisała: „zawołałam do Mamy, że umieram. Czułam, że wpadam w dół, przepaść, doznałam uczucia śmierci i krzyknęłam: »Księdza, Księdza!«"[12] Gdy tylko przybył ojciec Leander, to zaczął modlić się o zachowanie życia dla Franciszki. Tak modlił się przez całą noc i wówczas jej stan się na tyle poprawił, że nawet lekarz doszedł do wniosku, że ojciec Leander jest zdecydowanie skuteczniejszym od niego doktorem. Wszyscy uznali też, ten jej powrót do życia, za cud spowodowany modlitwą ojca Leandra. Franciszka coraz mocniej wyczuwała to, że Pan Bóg przygotowuje jej drogę do życia w zakonie. Wiedziała też, że tę decyzję otrzyma od ojca Leandra. Więc z olbrzymią pokorą i dużą cierpliwością oczekiwała na ten dzień. Wówczas, razem z mamą zajmowały się przeważnie szyciem i haftowaniem różnych rzeczy dla kościoła. Ona sama, w chwilach lepszego samopoczucia, przez kilka miesięcy haftowała wszystkie swoje szaty kościelne tylko na użytek ojca Leandra. W połowie lipca ojciec Leander napisał do swojej penitentki taki list: „Módl się przez tydzień za osobę zmarłą, wymawiającą mi z tamtego świata, że nie przeszkodziłem rozwinięciu się u niej pewnej wady, za którą ponosi teraz męki. O! dlaczego jestem spowiednikiem, lepiej byłoby dla mnie, żebym nim nie był nigdy! Ofiaruj za tę duszę twoje smutki i boleści. Dopomóż mi, bo mam tym serce zranione widząc, że przez niedbałość lub lekkomyślność nie dość czuwałem nad tą duszą, póki była jeszcze na ziemi. Ona, ukazując mi się, powiedziała: »Pamiętaj, że dusze pobożne, które wiele czytają i rozumieją, podlegają specjalnemu i bardzo surowemu sądowi«. Nie myśl, że opowiadam ci bajki i przypowieści, piszę prawdę z sercem przepełnionym boleścią. Módl się, aby Bóg mi przebaczył ten grzech, że z powodu mojej niedbałości, nie usunąłem wady, a ta obecnie sprawia tej duszy tak wielkie męczarnie. Proszę, aby nikt nie wiedział o tym, co teraz ci piszę. Ofiaruj swój ból za duszę N., która jest z grona towarzyszek pani Wojewódzkiej, S.M. Módl się także za mnie"[13]. Kilka dni później Franciszka otrzymała kolejny list od Ojca Leandra, w którym napisał, że: „Ta dusza, za którą się modliłaś, już jest wolna i cieszy się szczęśliwością wiekuistą. Mam nadzieję, że ta wiadomość sprawi ci wielką radość. Za miłosierdzie, które spełniłaś, Bóg będzie miłosierny dla ciebie. Tak więc dokonuje się »świętych obcowanie«"[14]. Troszkę wcześniej o. Leander został gwardianem w klasztorze o.o. kapucynów w Lublinie. Założył tam pobożne stowarzyszenie, w skład którego wchodziło kilka już dość wiekowych pań tercjarek. Panie te, wszystkie majętne i bez powiązań rodzinnych, często wspólnie adorowały Najświętszy Sakrament w domowej kaplicy a także „miały też szczególne nabożeństwo do Matki Najświętszej, pragnąc naśladować Jej życie ciche i ukryte w Nazarecie"[15]. Zajmowały się one głównie „opieką nad ubogą dziatwą, nauczaniem katechizmu, przysposabianiem do świętych Sakramentów i innemi dobremi uczynkami. Przewodniczyła im panna Marja Wojewódzka, pozbawiona wzroku, która dla bezpieczniejszego zachowania czystości serca uprosiła sobie to kalectwo u Boga"[16]. Wiele osób świadczyło o Bożych łaskach jakie otrzymywała ona w swoim życiu wewnętrznym oraz o jej świętości. Franciszka znała ją jeszcze z roku 1855 i również uważała ją za osobę świętą. Pragnęła nawet „być jej służącą, aby tylko świętej służyć"[17]. Okazało się, że dzień przed śmiercią pani Marii Wojewódzkiej, przyśniła się ona Franciszce, zapowiadając jej swoje odejście z tego świata. Dwa dni później śmierć tej kobiety została potwierdzona telegraficznie. Franciszka wcześniej myślała, że dołączy do tych lubelskich tercjarek a pani Maria Wojewódzka będzie im przewodniczyć, jednak jej śmierć rozwiała te plany. Wcześniej ojciec Leander także myślał o tym, żeby Franciszka dołączyła do tych lubelskich tercjarek, ale powstrzymywało go przed tym słabiutkie zdrowie Franciszki. Ona sama myśląc z kolei o innych Zgromadzeniach, tak napisała: „Innych zakonów lękałam się dlatego, że przypatrzywszy im się bliżej, a raczej słysząc o zakonach w naszym kraju, wiedziałam, że jest tam wiele nędz, nieścisłości itp. Po drugie było mało kapłanów Bożych, więc znów bałam się, kto będzie spowiednikiem. I tak Pan Jezus trzymał mnie w oczekiwaniu, w tęsknocie za czymś, czego nie znałam. Pewnego razu też śniło mi się, że jestem w zakonie, w habicie, innym razem, że jakaś pani z wielką powagą i słodyczą rzekła do mnie: „Długo na ciebie czekałam, aż nareszcie znalazłam cię"[18]. Rzeczywiście, niedługo po tym śnie „Wybiła wreszcie godzina wielkiej pociechy dla Franciszki. Dnia jednego otrzymała list od Ojca Leandra, na końcu którego przeczytała te krótkie wyrazy: »Chciałbym, żebyś została zakonnicą«. Był to promyczek światła wśród otaczających ją ciemności. Do listu swego Ojciec Leander dołączył mały, bardzo stary obrazek z roku 1760; z jednej strony przedstawiał św. Teresę i św. Jana od Krzyża, z drugiej była napisana formuła ślubów jednej zakonnicy. Trudno wyrazić radość, jaka napełniła duszę świętobliwej panienki; zdawało jej się, że wychodzi ze śmierci do życia. To też pisze zaraz potem w swym dzienniku; »Czem były dla mnie ostatnie wyrazy tego listu, wypowiedzieć trudno. Być zakonnicą. Błagałam Pana, modląc się często przed tym obrazkiem, ażeby mnie do grona swych służebnic raczył przyjąć. Ja się już w duszy za zakonnicę uważałam, a teraz list Ojca Leandra zatwierdził we mnie to przekonanie, lecz czekałam, aby to, co było w duszy jako myśl, jako pragnienie, stało się aktem i stanem mego życia«. Lecz większą jeszcze pociechę Pan słudze swej gotował. 8-go marca 1873 r., w wigilję św. Franciszki Rzymianki, patronki Sługi Bożej, Ojciec Leander przybył do Żdżar, aby Ją wyspowiadać. »Po spowiedzi - tak Franciszka opisuje to zdarzenie - Ojciec Leander rzekł do mnie: Dziecko moje, mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia; przygotuj się, abyś to przyjęła po Bożemu. Przedstawiłam sobie wtedy obecność Pana Jezusa i jak mogłam z wewnętrznem skupieniem słuchałam słów Ojca. Otóż co mówił: Muszę ci powiedzieć, że Pan Jezus objawił jednej osobie, iż cię bardzo kocha i ciągle jest z tobą. Nie badaj mnie, do kogo te słowa były wyrzeczone, bo to na teraz nie jest ci potrzebne; dosyć na tem, abyś wierzyła. Gdy usłyszałam te słowa, ze zdumienia i przejęcia, ani łzy wycisnąć, ani słowa wyrazić nie mogłam, tak wielkie wzruszenie mię opanowało. Ojciec posądzał mnie o obojętność i był nią zdziwiony; strofował mię nawet za to, ale przyjmowałam już to obojętnie, jedno bowiem do głębi mą duszę wstrząsnęło, że Pan Jezus mnie kocha! Odtąd, pisze dalej Franciszka, zaczęło się dla mnie nowe życie, nowa epoka. Usłyszałam, że Pan Jezus mnie kocha. Kto? Pan Jezus! Kogo? mnie! Dosyć mi było na tem. Doprawdy, zdawało mi się, że serce mi pęknie, że dusza wyleci z tego ciała; inne wydało mi się życie, inny świat cały. Pamiętam, że gdy wyszłam do ogrodu, sama chodząc, powtarzałam, że Pan Jezus mnie kocha. Byłam jakby w zachwycie; jakby w ciągłem podniesieniu ducha; ze szczęścia, z radości wszystko wydawało mi się innem -inny świat - inne drzewa - inne kwiaty; wszystko się rozjaśniło, rozpromieniło tą wiarą, że Pan Jezus mnie kocha. Prawda, że wierzyłam w to, że Pan Jezus kocha człowieka, bo Jego męka, śmierć, Najświętszy Sakrament, czyż to nie są dowody Jego nieskończonej miłości? Ale to miłość ogólna dla wszystkich dusz, a tu wyłącznie powiedziano, że Pan Jezus mnie kocha, więc myśli o mnie, mną się zajmuje. Lecz jakże kochać może takie stworzenie, taką nędzę i nicość? Kocha, bo jest miłością«. Następstwem tego ognia i zapału miłości w Słudze Bożej było coraz większe Jej upokorzenie i dlatego kończy swe opowiadanie o tych chwilach, może najważniejszych w Jej życiu, temi słowy: »Błagałam mego spowiednika, aby mię nauczał, upokarzał, upominał, aby tylko Pan mój był zadowolony«"[19]. Po tej wspaniałej dla Franciszki wiadomości o tym, że Bóg ją kocha, chciała ona jak najusilniej i najwyraźniej odpowiedzieć Panu Bogu o swojej gotowości, aby spełniać Jego każde żądanie i tak o tym napisała: „Najświętsza wola mojego Boga została mi objawiona w sposób tak pewny, tak jasny, że nie pozostało mi nic innego, jak wejść na tę drogę i działać z największą wiernością"[20]. Tu warto zauważyć, że wówczas Franciszka otrzymała znak, który pozwolił jej wzmocnić swoją pewność wiary. I to jest to, czego powinniśmy się nauczyć od wszystkich świętych. Pewność wiary, coś, co jeszcze sto lat temu było czymś zupełnie naturalnym wśród katolików a czego dzisiaj, już się praktycznie nie spotyka. W tym czasie w klasztorze o.o. kapucynów w Nowym Mieście nad Pilicą przebywał w zakonie brat konwers Stefan Rembiszewski (1844-1921). Jego kierownikiem duchowym i spowiednikiem był również ojciec Leander. I to właśnie ten brat kapucyn, otrzymał wówczas charyzmatyczny dar nadprzyrodzonych widzeń. Brat Stefan Rembiszewski. Zdj. z ks. Franciszka Siedliska, Autobiografia, Rzym 1997. Wtedy też, zmarła w Lublinie Teodozja Kobylańska, jedna z tercjarek, którymi opiekował się ojciec Leander. „Ukazała się ona po śmierci bratu Rembiszewskiemu, otoczona ciemnością i smutkiem za to, że uczyniwszy trzy śluby zakonne, zapisała pewną sumkę bez pozwolenia o. Leandra swej pielęgniarce"[21]. W tym miejscu zwróćmy jeszcze uwagę na słowa tej przebywającej w czyśćcu duszy Teodozji Kobylańskiej o sądzie Bożym, który ona przeszła. Słowa te przytacza błogosławiona Franciszka Siedliska: „ O! Jakiż jest straszny sąd Boga trzykroć świętego! O! Jakże sprawiedliwość Boża wiele wymaga! I któż mógłby się zbawić, gdyby miłosierdzie Chrystusa Pana i Jego Matki Najświętszej nie przyszło nam z pomocą"[22]. Te widzenia opowiedział braciszek Rembiszewski ojcu Leandrowi. Ponieważ jednak do klasztoru wieść o śmierci pani Kobylańskiej jeszcze nie dotarła, więc ojciec Leander uznał to za senne marzenia lub złudne omamy. Dopiero „wieść o śmierci i testament Teodozji potwierdziły prawdę widzenia. Brat Rembiszewski modlił się za nią i ujrzał ją znów, tym razem przechadzającą się po pięknym ogrodzie. Powiedziała ona: - Majątek mój ma być użyty na Zgromadzenie, poświęcone czci Najświętszej Panny, a wolą Bożą jest, aby na czele stanęła Franciszka Siedliska. Widzenie to powtórzyło się jeszcze dwukrotnie i Teodozja powtarzała, że Franciszka, jeżeli przyjmie to posłannictwo, odzyska zdrowie"[23]. A tymczasem Franciszka mocno podupadała na zdrowiu, chorowała na serce oraz na bóle w kręgosłupie i wiele dni spędzała w łóżku. Kiedy ojciec Leander przedstawił to widzenie braciszka, wówczas pozostawił Franciszce wolny wybór w podjęciu decyzji. Powiedział, że jeśli się ona zgodzi to „będzie wielbił i wysławiał Pana, jeżeli zaś nie, będzie cierpiał, bo się zamiary Boże nie spełnią (...) [nad Franciszką]. Ale od siebie (...) [jej] nie odsunie"[24]. Dodatkowym utrudnieniem było jeszcze to, że ten braciszek miał być drugim, obok ojca Leandra, który miał objąć przewodnictwo nad Franciszką. Sama o tym tak napisała: „Z początku bardzo mnie to przejęło. Bardzo pragnęłam oddać się Panu Jezusowi na wszystko, ale mieć oprócz o. Leandra inne jeszcze przewodnictwo, tego się lękałam, bo przyzwyczaiłam się widzieć narzędzie Boże tylko w o. Leandrze. A teraz mieć jeszcze drugie narzędzie, i to brata kapucyna... To mi się wydawało trudne, otwarcie przedstawiłam te moje trudności o. Leandrowi. Odpowiedział, że mnie rozumie, ale w zamiarach Bożych jest to warunek, aby się dzieło Boże spełniło. Kazał się modlić i powiedział, że nazajutrz powróci, żeby otrzymać odpowiedź. Cały dzień zastanawiałam się, modliłam, ale nie wiedziałam, co robić. Wieczorem poczułam się bardzo pobudzona do modlitwy. Wzięłam krzyżyk do ręki i błagałam Pana, aby mi dał spełnić swoją najświętszą wolę. Po długiej modlitwie nagle poczułam w duszy to, o co prosiłam - dziwne światło i odwagę. Mój Bóg i Zbawiciel dał mi łaskę i oddałam się całkowicie na wszystko, czego zażąda ode mnie. Nazajutrz przybył Ojciec. Myślałam, że będzie smutny, gdyż poprzedniego dnia widział moją niepewność, że będzie mnie pytał o decyzję, ale było przeciwnie. Był radosny i zadowolony, pierwszy oznajmił, że wie wszystko, że brat mu powiedział o moich walkach, niepokojach, a wieczorem przyszedł, aby mu powiedzieć, że oddałam się na wszystko i że dzieło Boże będzie spełnione. Słysząc to wszystko odchodziłam od siebie. Brat Stefan oddalony był ode mnie o całe 9 kilometrów, a wiedział wszystko, co przechodziłam. Był to dla mnie nowy dowód, że Pan Jezus objawia mu różne rzeczy. Oddałam się więc na wszystko w radości i szczęściu, a gdy Ojciec wyjechał, zostałam sama w uniesieniu miłości dla mego Pana. Zadrasnęłam sobie rękę, ale tak, aby nikt nie widział i krwią własną, chcąc zatwierdzić całkowite oddanie się, napisałam te słowa: »Jezusa na wieki. M.F.«"[25]. Oczywiście Pan Bóg po takiej deklaracji tej służebnicy od razu ją cudownie przywraca do zdrowia. „Leżąc prawie bezwładna od kilku miesięcy - ku zdumieniu swych najbliższych, a przede wszystkim lekarzy, wstaje o własnych siłach - pełna życia, energii i odrodzonej młodości do czekających ją zadań"[26]. W lecie 1873 roku Franciszka razem z matką wyjechały do Lublina. Tam były jeszcze dwie żyjące tercjarki, prowadzone przez ojca Leandra, p. Nęcińska i p. Załoziecka. Obie panie z radością przyjęły przewodnictwo Franciszki, natomiast ona sama tak po latach to oceniała: „»Pan Bóg, w przedziwnych zamiarach swoich postanowił stworzyć to małe Zgromadzenie Najświętszej Rodziny z Nazaretu i objawił tę myśl swoją niektórym osobom wielkiej świątobliwości, w roku 1873 i tym sposobem dał początek temu dziełu«. Mówiąc zaś o sobie, chociaż nie zaznacza wyraźnie imienia, tak pisze dalej: »Aby tego dokonać, wybrał narzędzie bardzo nędzne i słabe, chciał bowiem, aby dla wszystkich widocznem było, że to dzieło zawdzięczać ma swe istnienie, ani mądrości, ani zręczności ludzkiej, lecz jedynie Woli Bożej«"[27]. To prawda, że Franciszka była tylko narzędziem w ręku Boga, ale należy pamiętać, że była narzędziem nieustannie współpracującym i spełniającym Wolę Bożą. Arcybiskup Wincenty Sardi w swoim żywocie Franciszki Siedliskiej tak napisał: „Kto zechce streścić w kilku słowach życie zakonne świętej Założycielki, może poprzestać na powiedzeniu: »pracowała nieznużenie, cierpiała nieustannie«. I nic w tem dziwnego, wszystkim bowiem jest znane prawo, że dzieła Boskie dokonywują się tylko per multas tribulationes, czyli wśród nieustannych przeciwności. Droga wskazana jej przez Boga, najeżona złośliwością i głupotą ludzką, z tysiącami innych przeszkód, nikłe siły fizyczne i prawie ustawiczne choroby stanowiły krzyż, na którym opierając się, wpatrzona w Boga doszła pomyślnie do końca"[28]. Oczywiście Pan Bóg nie pozostawił swojej służebnicy samej sobie i dał jej do pomocy wielkiego „stróża i potężnego obrońcę. Z wiarogodnych świadectw wiemy, że Franciszka mająca już przedtem widzenia niebiańskie, ujrzała kilka razy w pierwszych krokach swej działalności Świętego Archanioła Michała, od niego usłyszała te słowa: »Jestem Archaniołem Michałem i biorę pod moją opiekę to dzieło Boże; inne dusze przyłączą się do ciebie i pozostaną także pod specjalną obroną moją, jak również archaniołów Rafaela, Gabryjela i Świętego Jana Ewangelisty«"[29]. Tak wzmocniona tymi zapewnieniami z Nieba, Franciszka przygotowana duchowo przez ojca Leandra, złożyła przed nim, jeszcze w Warszawie w dniu 2 lipca 1873 roku trzy śluby zakonne, ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Franciszka, chociaż wierzyła w to, co mówił jej brat Rembiszewski, o jej roli założycielki Zgromadzenia, to jednak mimo tego chciała mieć jeszcze „widzialny znak Woli Bożej"[30], czyli potwierdzenie i zezwolenie od najwyższych władz Kościoła. Postanowiła więc, we wrześniu 1873 roku wyjechać do Rzymu. Tam, dzięki pomocy jezuity, ojca Laurencot mogła przedstawić ówczesnemu papieżowi Piusowi IX swoja pisemną prośbę. Ojciec Laurencot sam zredagował tę prośbę w języku francuskim, a brzmiała ona tak: „Ojcze Święty. Pragnąc odpowiedzieć łasce powołania Bożego, względem którego otrzymywał niejednokrotnie objawienia i światła, pewien pokorny i świątobliwy zakonnik, zostający pod posłuszeństwem i kierownictwem cnotliwego i roztropnego kapłana, również jak on zakonnika, przez długie lata piastującego urząd przełożonego w swym zakonie, Franciszka Siedliska, córka Adolfa i Cecylii z Morawskich, Siedliskich, urodzona w Roszkowej Woli (Królestwie Polskim) 12-go listopada 1842 roku, ośmiela się przedstawić pokornie ojcowskiemu sercu Waszej Świątobliwości zamiar przez nią powzięty, założenia nowego Zgromadzenia pod nazwą Loretanek na cześć Niepokalanej Dziewicy Maryi i pod Jej opieką, którego głównym zadaniem ma być ofiarowanie modlitw, pracy, cierpień i całej swojej istoty za Ojca św. i święty Kościół katolicki; starając się naśladować w całym swym zachowaniu życie ukryte i wszystkie cnoty Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Ojcze Święty, w nadziei, że wolno jej będzie przepisy i Konstytucje rzeczonego Zgromadzenia Loretanek Stolicy Świętej przedstawić do rozpatrzenia i zatwierdzenia, Franciszka Siedliska, klęcząc u stóp Waszej Świątobliwości, pokornie prosi, aby raczył utwierdzić ją w pobożnym przedsięwzięciu i udzielić swego apostolskiego błogosławieństwa"[31]. Ten dokument jest do dzisiaj przechowywany w archiwum generalnym u sióstr nazaretanek w Rzymie. Na samym dole tego dokumentu jest własnoręcznie napisane błogosławieństwo papieża Piusa IX : „Benedicat vos Deus et illuminet semper intelligentias vestras ut possitis ambulare in viis Domini. Die I Octobris 1873 Pius P.P.[Pastor Pastorum] IX"[32]. (Niech was Bóg błogosławi i niech oświeci wasze umysły, abyście mogły kroczyć drogami Pana. 1 października 1873 r. Pius IX Pasterz pasterzy). Po tak oczywistym potwierdzeniu Woli Bożej, trzeba było podjąć decyzję, gdzie to Zgromadzenie miałoby rozpocząć swoją działalność. W Polsce a zwłaszcza w zaborze rosyjskim było to niemożliwe. Franciszka rozważała propozycje działalności w Lyonie lub w Paryżu, ale ostatecznie wybrała Rzym. „Po latach, gdy Zgromadzenie zdążyło już zapuścić swoje korzenie w glebę Wiecznego Miasta - mówiła swym siostrom: »Pamiętajcie, żeby Nazaret zawsze miał swój dom w Rzymie i choćby się rozszerzył po całym świecie - swoje gniazdko powinien mieć zawsze w Rzymie«"[33]. Tu w listopadzie 1874 roku przyjechała wraz ze swoją matką, paniami Załoziecką i Nęcińską oraz ojcem Leandrem, bratem Stefanem i jego rodzoną siostrą Eleonorą Rembiszewską. I tylko ona jedna z towarzyszących Franciszce kobiet została „w Zgromadzeniu jako siostra Maria Józefa"[34]. Matka Franciszki, Cecylia i obie panie tercjarki z Lublina z powodu złego stanu zdrowia szybko wróciły do Polski. Przy znalezieniu mieszkania w Rzymie, pomagał zmartwychwstaniec, ojciec Piotr Semenenko. Po kilku przenosinach udało się zamieszkać przy ulicy Giulio Romano, a niedługo po tym nabyć przeznaczony do remontu dom na ulicy Merulana. Franciszka często odwiedzała Loreto, ponieważ ono „kryło w sobie przede wszystkim Tajemnicę Bożą, która młodą Założycielkę w niewytłumaczony sposób przyciągała, coraz wyraziściej do niej przemawiała, by wreszcie skrystalizować się w jej powołaniu zakonnym i w życiu jej Zgromadzenia. Była w niej zawarta treść życia Najświętszej Rodziny z Nazaretu, życia ukrytego przed światem, ale przygotowującego temu światu zbawienie. W Loreto czekała na nią Najświętsza Matka, którą w dzieciństwie przecież obrała za własną matkę i która w sposób niezawodny towarzyszyła jej trudnej młodości. I jeśli Jezus z Nazaretu stanął w centrum całego jej życia - to Matka Jezusowa, Ta, która przyjęła w siebie Słowo Wcielone, stała się jej natchnieniem w twórczych początkach Dzieła, któremu dała imię Nazaretu. (...) W Domeczku świętym długie godziny spędzała, klęcząc nieruchomo przed ołtarzem Najświętszej Panny, pogrążona w modlitwie. Tam wypraszała dla siebie i swych sióstr łaski i światła, stamtąd wracała rozjaśniona i pokrzepiona na duchu; oddychając niebiańską atmosferą Nazaretańskiego Domku wpatrywała się z całą żarliwością swego serca w życie Najświętszej Rodziny, które miało się stać wzorem życia jej sióstr. »Nie mogę wyrazić mego szczęścia, że jestem tutaj - pisała w swym Dzienniczku; nigdy mi nie dał Pan Jezus w taki sposób zrozumieć, czym jest święty Domeczek dla nas - i że trzy Najświętsze na ziemi osoby są nam dane jako wzór do naśladowania. O, jak cudownie dobry jest Pan Jezus! Któż pojmie nieskończoność miłości Jego, która tutaj jeszcze wyraźniej czuć się daje. Tak tu cicho, błogo, spokojnie...« Zgłębiając tajemnicę życia Najświętszej Rodziny, począwszy od chwili Zwiastowania - poznawała własny ideał życia, który zwolna przyoblekał żywe kształty"[35]. Wówczas Franciszka stała się Matką Marią. „Nie miała nowicjatu, ale miała mistrzynię. Była nią Matka Najświętsza - pierwsza »nazaretanka«[36]. Dom przy ulicy Merulana został wyremontowany na wiosnę roku 1876. Tu jako „pierwsza (...) była (...) obleczona (...) siostra brata Stefana, Eleonora Rembiszewska, w zakonie s. Józefa. Dwie inne siostry wówczas obleczone, z których jedna była Francuzką, nie wytrwały w Zgromadzeniu"[37]. Rok później z Polski przybyły trzy nowe kandydatki: Wanda, Laura i Felicja Lubowidzkie. Były one także penitentkami ojca Leandra w czasach, kiedy posługiwał on w Warszawie. I to on wezwał je do Rzymu pisząc do nich taki list: „Słuchajcie mnie gołębiczki Boże, jam kapłan, stoję przed Panem bliżej, niż dalej, mam się stawić na sąd Pana, przed którym za każde słowo zdam ścisły rachunek; przeto wołam z głębi duszy, z tajni mego sumienia; sprawa, do której Was zachęcam, nie jest utworem ludzkim, ale dzieło to wyłącznie Boże, sam Pan przez swą Najświętszą Matkę ono zakłada. Jest to rzecz bardzo ważna i zasługuje na naszą szczególną uwagę i czyż można gardzić dziełem Bożem, czyż można całem sercem jego nie pragnąć, a wszystko inne zdeptać nogami? Trzeba stać się uczestniczkami sprawy Boga i pod skrzydłami Najświętszej Panny szukać zbawienia duszy. Sprawa więc ta jest wyłącznie Boża i nie w sposób ludzki, lecz owszem w niezwykły objawiona. A do tej sprawy w sposób wyłączny Bóg Was powołuje i chce, ażebyście tej sprawie ciałem i duszą służyły. Czyż mogłybyście bez ciężkiej niewdzięczności względem Boga, tegoż Boga nie słuchać? Trzy siostry Lubowidzkie, Wanda, Laura i Felicja przed wstąpieniem do klasztoru w roku 1875. Zdjęcie z książki -Vincent Sardi, Carlo Sica, Żywot Sługi Bożej Marji Franciszki Siedliskiej od Pana Jezusa Dobrego Pasterza, Kraków 1924. I jaki los Was czeka, gdybyście złudzone namową ludzi-szatanów wzgardziły Wolą Bożą. Rozważcie to dobrze... Przeto bądźcie mężne, działajcie roztropnie i uciekajcie co rychło, biedne ptaszyny, byście nie wpadły w szpony jastrzębia. Uciekajcie z kraju, do nas się schrońcie pod skrzydła opiekuńcze samego Pana i Jego Najświętszej Matki"[38]. Trzy siostry przywiozły ze sobą 15 letnią kuzynkę Teklę, późniejszą siostrę i matkę Lauretę. To ona w przyszłości „zastąpi Matkę Założycielkę jako przełożona generalna i ostatecznie uporządkuje sprawy Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu"[39]. Matka Laureta (Tekla Lubowidzka) Zdj. z ks.: O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska Matka Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Rzym 1987. W noc Bożego Narodzenia 1877roku, w czasie pasterki młodziutka Tekla została przyjęta do postulatu. Wtedy odbyły się również uroczyste obłóczyny jej starszych kuzynek. Otrzymały one imiona trzech Archaniołów, którzy zostali przyobiecani Franciszce Siedliskiej do pomocy i opieki nad Zgromadzeniem. Wanda otrzymała imię Michaeli, Laura Gabrieli a Felicja Rafaeli. „Ceremonii tej dokonał ojciec Leander"[40]. Od tej chwili pojawia się coraz więcej kandydatek do Zgromadzenia, które choć przy dużej sympatii ze stron władz Kościoła, cały czas nie miało podstaw prawnych. Doradcą Zgromadzenia Matki Franciszki Siedliskiej został ojciec Piotr Semenenko, jednak sprawy formalne szły bardzo ociężale. Tak więc śluby składane przez pierwsze kandydatki, były ślubami prywatnymi. [1] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 124-125 [2] Tamże, s. 125. [3] Tamże. [4] Tamże, s. 128. [5] Tamże, s. 128-130. [6] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s. 52. [7] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 149. [8] Tamże, s. 150. [9] Tamże, s. 151. [10] Tamże, s. 121. [11] Tamże, s. 153. [12] Tamże. [13] Tamże, s. 162-163. [14] Tamże, s. 163. [15] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s. 62. [16] Franciszka Siedliska; założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Przedruk z miesięcznika: POSŁANIEC SERCA JEZUSA na lipiec-wrzesień 1935, Chicago, Ilinois 1935, s. 12. [17] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 152. [18] Tamże, s. 152-153. [19] Vincent Sardi, Carlo Sica, Żywot Sługi..., s. 119-120. [20] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 171. [21] Sługa Boża Maria (Franciszka) Siedliska, założycielka Zgromadzenia Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Warszawa 1935, s. 16. dost. w Intern. na str. https://polona.pl/item/sluga-boza-marja-franciszka-siedliska-zalozycielka-zgromadzenia-najswietszej-rodziny-z,NjczMjQ2NDQ/0/#info:metadata [22] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 171. [23] Sługa Boża Maria (Franciszka) Siedliska, założycielka Zgromadzenia Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Warszawa 1935, s. 16. dost. w Intern. na str. https://polona.pl/item/sluga-boza-marja-franciszka-siedliska-zalozycielka-zgromadzenia-najswietszej-rodziny-z,NjczMjQ2NDQ/0/#info:metadata [24] Franciszka Siedliska, Autobiografia..., s. 175. [25] Tamże, s. 175-176. [26] Zofia Martusewicz, Obcując ze świętymi; Franciszka Siedliska, Warszawa 1988, s. 72. [27] Vincent Sardi, Carlo Sica, Żywot Sługi..., s. 135. [28] Tamże, s. 136. [29] Tamże. [30] Tamże, s. 138. [31] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s. 73-74. [32] Tamże, s. 74. [33] Zofia Martusewicz, Obcując ze świętymi..., s. 86. [34] Tamże, s. 87. [35] Tamże, s. 91-92. [36] S. M. Inez Strzałkowska C.S.F.N., Błogosławiona Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza Franciszka Siedliska Założycielka Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, Rzym 1989, s. 32. [37] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s. 81. [38] Vincent Sardi, Carlo Sica, Żywot Sługi..., s. 150. [39] O. Antonio Ricciardi, Franciszka Siedliska..., s. 82. [40] Ks. Dr A.Marchewka, Ks. Dr. K.Wilk, Dr C.Wilczyński, Gwiazdy katolickiej Polski, tom II, Mikołów 1938, s. 483.
Powrót |